wtorek, 3 maja 2011

Zrozumieć czas.



Czas jest potrzebny. Czas, który pozwoli na zrozumienie siebie, zrozumienie innych ludzi, zrozumienie świata. Czas jest potrzebny, aby móc poukładać to co nie poukladane. Czas jest potrzebny, aby dojrzeć, aby zrozumieć własne wartości. Czas jest potrzebny nie tylko do przeżywania, ale także do doświadczania. Czas jest potrzebny, aby odnaleźć siebie, aby odnaleźć drogę, dzięki której dojdziemy, gdzie jeszcze nigdy nie doszliśmy. Czas jest potrzebny, aby odnaleźć szczęście, radość przeżywania każdej chwili; czas jest potrzebny aby odnaleźć miłość, szczęście.

To właśnie takiego czasu potrzebowałam. Czasu, w którym zrozumiałam, że człowiek powinien kierować się sercem, miłością. Potrzebowałam, aby zrozumieć siebie, aby zrozumieć innych. Pewnie proces ten będzie jeszcze długo trwał, ale wiem jak zrozumieć, jak wybaczać, jak szanować - nie tylko innych - ale także siebie.

Taki czas był potrzebny także po to, aby znaleźć coś co kieruje ludźmi (coś co powinno kierować ludźmi!), aby znaleźć szczęście. Szczęście, które nie wymaga, nie żałuje, nie wypomina, nie za wszelką cenę, ale po prostu z miłości i dla milości. Czas był potrzebny, aby znaleźć siebie, aby znaleźć marzenia, wyznaczyć cele - bez których ani ja, ani nikt inny żyć nie powinien...

Taki czas jest potrzebny każdemu, ale niewielu go ma. Dlatego czasami warto oderwać się od świata, oderwać się od codzienności i zrozumieć że czas pozwala zrozumieć świat. Taki czas jest potrzebny...

Patrząc w wydarzenia z ostatnich dni, musiałam być roztrzęsiona.
Musiałam w nie patrzeć z goryczą.
Gorycz jest smakiem potraw i napojów, jest także smakiem wewnętrznym; smakiem duszy, która doznaje zawodu, albo rozczarowania. Smak ów wchodzi we wszystko, co wypada nam czynić, mówić lub myśleć, przenika nawet nasz uśmiech.
Czy naprawdę doznałam zawodu i rozczarowania?
Może to tylko zwyczajny bieg rzeczy zdeterminowany historią dwojga ludzi?

piątek, 18 lutego 2011

Pamiętajcie o ogrodach!



Pamiętajmy o ogrodach bo przecież każdy z nas
Stamtąd przyszedł
W żar epoki użyczą nam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście..

Pamiętajmy o ogrodach
W żar epoki nie użyczy nam chłodu
Żaden schron, żaden beton..
Kroplą pamięci,
Nicią pajęczą,
Zapachem tak pięknym,
Wiesz już na pewno
Świeżością rzewną
To właśnie tu
TU SĄ TWOJE OGRODY.

Tak czekam,
jakby wyczekuję na ważną decyzję w mojej sprawie.
Spodziewam się
jak dziecka.
Nie dźwigam ciężarów,
oglądam piękne twarze,
sposobię wyprawkę,
dbam o zęby i włosy.
Któregoś dnia z pierwszą pocztą przyjdzie dla mnie
wiadomość:
Tak i tak,
ciemny blondyn,
albo nigdy.
Tymczasem poczta w moim mieście jest zamknięta.

- Odpowiesz na pytanie?
- Tak! Odpowiem, jeśli będę w stanie.
- Powiedz proszę. Kochać to pragnąć, czy pragnąć to kochać?
- Spróbuję odpowiedzieć. Pytanie bardzo trudne, przyznam. Kochać to pragnąć, czy pragnąć to kochać. Myślę, iż oba przypadki są potrzebne, prawdziwe i skłaniające do różnych przemyśleń i refleksji. Jeśli się kocha, to wiadomo że się pragnie. Pragnie się wzajemności, uznania, zaakceptowania, szacunku i tego typu rzeczy. Każdy z nas stworzony jest w ten sposób iż kocha, ale też żąda, chce. Ale również jet odwrotna wersja. Pragnąć to kochać. Jeżeli człowiek tęskni za osobą, którą obdarza wielkim uczuciem to jej pragnie. Ale czasami pragnienie jakiejś osoby nie jest fajne, bo może wszystko zniszczyć, bo ktoś po prostu może tego nie zaakceptować. Osoba, która jest w jakimś sensie proszona, czasem zmuszana, może to wszystko odbierać jako przymus do czegoś, będzie czuła znudzenie monotonię. Myślę, że do tych spraw należy podchodzić czasami impulsywnie, pod wpływem emocji, ale jeżeli sytuacja inaczej od nas wymaga to należy się zastanowić. Z miłości i życia należy czerpać tyle, ile się da, ale nie krzywdząc przy tym innych. Trzeba słuchać głosu swego serca i sumienia.

Nie czekaj w danej sytuacji, aż rozpocznie ktoś inny.
To właśnie do Ciebie dzisiaj należy zainicjowanie kręgu radości.
Często wystarczy mała, malutka iskierka, by wysadzić powietrze ogromny ciężar,
wystarczy iskierka dobroci , a świat zacznie się zmieniać :)

Mam, ale czuję jakbym nie miała. Chcę a mam. Powinnam być szczęśliwa, ale nie jestem. Co się dzieje.. Krzywdzę przez moją huśtawkę nastrojów uczucia innej osoby. Dlaczego tak jest? Czy ja okłamuję sama siebie? Czy ja wiem czego chcę? Nie wiem czego chcę, pogubiłam się w tym wszystkim. Przestałam wierzyć. Stałam się niedowiarkiem w to, że w ogóle miłość istnieje. Dlaczego jest tak, że jak nie mamy czegoś za czym tęsknimy, czegoś chcemy to nas to pociesza, daje wiarę, że się uda, a gdy dotrzemy do celu i zdobędziemy to co chcieliśmy to jest odwrotnie. Szare, bezsensu, monotonne, nudne, beznadziejne.. Dlaczego tak jest ze mną? Nie miałam, to chciałam.. Mam to nie chcę. Czuję się jak opętana, na sznurku, w więzieniu, odizolowana od świata, zamknięta z potworami. Boję się. Boję się kolejnego dnia, mam lęk przed odczytaniem smsa, bo boję się, że właśnie w tym momencie zapyta się co jest nie tak. Dlaczego nie mam tej pogody ducha co kiedyś? Odwróciłam się przeciwko wszystkiemu. Moje wrogie odpisywanie, sprawia negatywne działanie na odbiorcę. Unikanie, ograniczanie kontaktów, sprawia, że męczy to mnie i ludzi wokoło. Najchętniej chciałabym przestać istnieć. Chociaż tak na chwilę. Na kilka minut. Chociaż mam z czego być szczęśliwa, to nie jestem. Przygniata mnie życie, nastał okrutny czas. Słowa, które człowiekowi szczęśliwemu dodają otuchy, sprawiają uśmiech na twarzy, dreszczyk emocji, przechodzą po mnie ze smutkiem, zdenerwowaniem. Czuję żal, że ktoś powie coś miłego. Niekiedy słowa, któremu człowiekowi zakochanemu, zastępują powietrze, mnie denerwują, czuję do nich wstręt, obrzydzenie, zdenerwowanie. Najchętniej to zapadłabym się pod ziemię, tam nikt by mnie nie widział, tam nie ma zasięgu, może byłoby mi lepiej. Nie lubię udawać, że jestem szczęśliwa. Mam dość. Czasami życie jest męczące. Brakuje mi czegoś, nie wiem czego. Nie umiem się określić. Czuję się jak bezcenny przedmiot, porzucony gdzieś w szarym, ciemnym lesie, który woła bezdźwięcznym głosem, krzyczy, prosi, błaga, ale bez żadnych rezultatów.

wtorek, 8 lutego 2011

.. Bez definicji



Przeszukiwałam ostatnio zakamarki mojej pamięci. Otwierałam kolejne szuflady wspomnień i starałam się odnaleźć zdarzenia zarchiwizowane pod hasłem "życie, miłość".
Podczas poszukiwań natknęłam się na zapisy wykonane atramentem uczuć, który wyblakł z czasem i nie można było tego odczytać. Inne, nadgryzione przez robaki zapomnienia, mogłam odtworzyć tylko fragmentarycznie.
Najbardziej czystą nie zakurzoną szufladą była ta, którą otwierałam najczęściej, prawie codziennie zawierająca wspomnienia, które były bardzo ważne. Inne były mniej lub bardziej zaniedbane, a niektóre z nich nawet umarłe. W jednej z nich odnalazłam miłość mojego szkolnego wieku.
W kolejnej zadbanej szufladzie pedantycznie poukładane były wspomnienia o moim życiu. Były chwile te miłe, których było wcale nie mało i te związane z żalem, lamentem.
Te przeglądałam długo delektując się niektórymi z nich. Upajały mnie.
Następna szuflada, kolejna i jeszcze jedna. We wszystkich odnajdywałam coś z mojego życia.
Niektóre złożone w mojej pamięci zdarzenia i fotografie tworzyły jedynie zamazany obraz. A te, które były ostre i wyraźne uwypuklały tylko fragmenty zdarzeń, chwile, momenty bez początku i bez końca.
W żadnej z szuflad nie znalazłam łącznika z przyszłością. Lecz wiem jedno w archiwum pamięci mam jeszcze mnóstwo nowych nie zapełnionych szuflad.
Jedna z nich z wnętrzem delikatnym jak etui na najdroższa biżuterię. Jest przeznaczona dla Ciebie..

wtorek, 18 stycznia 2011

" chociaż droga każdego człowieka jest inna, zawsze istnieje pewien punkt, w którym wszystkie się zbiegają."




Życie jest drogą..
Długą, z zakrętami, pełną niespodzianek.
Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy warto trochę zwolnić, zatrzymać się. Moje życie jest na jednym wielkim zakręcie.
Do tego zakrętu dość szybko szłam. Często pod górkę od jakiegoś czasu. Dużo spraw, czasem może za duże zaangażowanie emocjonalne do pewnych rzeczy.I częste porady znajomych, żebym zwolniła...Nie biegiem, a spacerkiem. Żebym pewne stany emocjonalne wyciszyła, bo biegu pewnych spraw nie zmienię.
Siadałam gdzieś na poboczach tej życiowej drogi od czasu do czasu, gdy już nogi bolały,a ręce opadały... Czasem jakby niemy krzyk we mnie narastał: dlaczego ja mam wszystkim się zajmować, dlaczego ciągle ode mnie żąda się często pomocy,decyzji..I tej siły.

Ale to był moment.. Czasem powiedziałam za dużo, za głośno. Czułam to, ale, o zgrozo, emocje dzięki temu opadły. Potem mi wstyd było, bo przecież, jeżeli ja mam jeszcze siłę, to mogę, to powinnam..Bo ktoś czeka.
Po prostu czasem człowiek ma dość, być takim wieszakiem na czyjeś kłopoty...Taką wieczną ostoją dla każdego..
Wiem, że to egoistyczne podejście, to tylko czasem mnie tak bierze...Potem jest ok. Wszystko wraca do normy. To tylko życiowy zakręt, trzeba go pokonać i dalej w drogę, ku Słońcu. Jeżeli pewne sprawy uda się załatwić pomyślnie, to cieszy. Naprawdę cieszy.
Bo każdy dzień, to nowe wyzwanie..

Zawsze wtedy myślę, że pewne trudności dają mi pewną siłę, odporność, której nie miałam przedtem. Dają mi pewną przewagę nad tymi, którzy nie mogą iść tą drogą, zwaną życiem na swoich nogach,o swoich siłach.

Tylko dlaczego ta przewaga,nie zawsze cieszy?
Bo czy w ogóle można nazwać to przewagą?

Zawsze będą zależności między ludźmi, zawsze ktoś od kogoś będzie w jakimś stopniu uzależniony. Będzie oczekiwał pomocy. Trzeba tylko mieć w sobie siłę nie pokazywać tej swojej siły. Tej przewagi. Bo pojawi się słowo złe, cholernie złe. LITOŚĆ. I ktoś będzie cierpiał, czuł się winny, bo źle odczyta,źle zrozumie.

Trzeba wejść z uśmiechem, a potem, już po wyjściu, za drzwiami można twarz zasłonić rękami. Spokojnie, nikt nie widzi...

' Chcę tak jak On
Mieć tyle siły by trwać,
I mówić nie, gdy cały świat krzyczy tak
Chcę wierzyć, że potrafię siebie dać
Tam gdzie już nikt nie widzi żadnych szans.'

czwartek, 30 grudnia 2010

Znak


Czym jest dla Ciebie KRZYŻ?
Czy to kolejny talizman na szczęście, czy może piękna ozdóbka, która w połączeniu z mega wyzywającym dekoltem daje nieziemski efekt, wiążący sie w skutkach z tym, że jesteś pożądana przez wszystkich chłopaków na ulicy? Czym są dla Ciebie te dwie belki!? Często można je zauważyć na piersi chłopaka z rozpiętą koszulą podczas piątkowych dyskotek, zabaw, właśnie w tym dniu, kiedy Chrystus najbardziej odczuwał je na swoim ciele. Ich ciężar być może mówił Mu o Tobie! Czy wiedział, że kiedyś ten znak cierpienia będzie traktowany w ten sposób? Jakich krzyży to ja nie widziałam! Były już różowe, zielone, z cekinkami- tak rzadko wisiał na nich Chrystus. Dla Niego nie było już na nich miejsca. Nie było dla Niego, nie było dla Ciebie, gdyż postanowiłeś maksymalnie wyeliminować cierpienie ze swojego życia.

Nie udało się? Myślałeś, że odrzucając krzyż będziesz mógł zapomnieć o cierpieniu, a tak naprawdę, dopiero wtedy upadłeś, jak jeszcze nigdy dotąd! Czy zastanawiałeś się, dlaczego tak często ludzie prawdziwie wierzący o wiele lepiej znoszą tragedię w swoim życiu niż Ci, którzy nie myślą o Bogu nawet wtedy, kiedy idą w niedzielę do kościoła, bo ich podstawowym błędem jest to, że idą do kościoła a nie do Przyjaciela? Dlaczego ten znak, który nasi przodkowie całowali z poszanowaniem, który wielu ludziom kojarzył się z nadzieją, ze zbawieniem, z męką Chrystusa, z czymś świętym, godnym, żeby cierpieć i nie dać go zbezcześcić nam, tak często nie mówi nic? Można go kupić wszędzie: na odpustach, jarmarkach w sklepach różnego gatunku. Kolejny przedmiot, ozdóbka, którą nawet Ci, którzy w Jezusa nie wierzą uwieszają na swoich szyjach, uszach, rękach.....


Czym jest dla Ciebie Krzyż? Czy i jak czynisz znak krzyża na swoim ciele każdego ranka, wieczora? Czy wstydzisz się Go i machasz tylko ręką dla spokojnego sumienia tak, jakby Ci natrętna mucha przelatywała koło nosa, czy jesteś dumny, że jesteś chrześcijaninem, i czynisz ten znak w świadomości, co On oznacza, z poszanowaniem i czcią...

Jak można poradzić sobie z Krzyżem codzienności nie wiedząc co On oznacza i nie mając Go w poszanowaniu? Czy byłbyś gotowy bronić Krzyż, kiedy przyjdą i zapytają Cię o Twoją wiarę przystawiając Ci pistolet do głowy?

A czym dla Ciebie jest Krzyż??.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

W nicości trwam




„Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła” (Ez 18). Co za mocne tematy porusza i daje do rozważenia Ezechiel. No przecież każdy z nas zgrzeszył, wiec w myśl tego zdania, każdy z nas umarł..
A przecież funkcjonujemy, "żyjemy" nadal? Nie chodzi mi tutaj o biologiczne rozważania na temat zjawiska śmierci. Zastanawiam się nad śmiercią w znaczeniu duchowym. Pismo mówi konkretnie, umiera ten, kto zgrzeszył. Grzech powoduje śmierć. Zastanawiam się, co w nas umiera, gdy grzeszymy? Ktoś odpowie encyklopedycznie: "grzech rodzi śmierć duchową", a ja pytam, co w ramach tego w nas umiera, gdy grzeszymy, co tracimy i co ciężko przywrócić, gdy grzech zadomowi się w nas?

Moim zdaniem przez grzech umiera jakaś taka duchowa świeżość, elastyczność, spontaniczność. Tracimy radość życia, które po grzechu jawi się, jako coś ponurego. Można wtedy stymulować się różnymi środkami psychoaktywnymi, prowadzić niesamowite życie towarzyskie, szaleć ile "wlezie" i tak wewnętrzny stan się nie zmienia, a pustka poprzez kolejne grzechy staje się jeszcze większa. Przez grzech umiera sens życia, w pewnym momencie człowiek zaczyna funkcjonować nienormalnie, jest niespokojny o swoją egzystencję. Grzech uśmierca zapał do chęci bycia lepszym, uśmierca zapał do zmiany, wszystko zaczyna być byle jakie. Kiedy trwamy w grzechu, to możemy mieć wiele, a jednak to, co mamy, nie cieszy nas. Dlaczego? Bo utraciliśmy coś bardzo ważnego. Przez grzech utraciliśmy wewnętrzną moc, wewnętrzną wartość, która jest podstawą egzystencji. Przez grzech tracimy pierwotne piękno, spontaniczną naturalność. Człowiek po grzechu zaczyna być sterowany przez wewnętrzną ciemną siłę, która powoli, aczkolwiek skutecznie zatruwa naturalne środowisko ducha. Przez grzech zamiera w nas taka prosta radość życia, wszystko staje się skomplikowane i poplątane.



"Znajdź mnie Panie "

Biegłem przez życie,
a ścieżka wydawała się tak prosta.
Jednak zgubiłem się
na rozstaju życiowych decyzji...

Kolejny raz prubóję wrócić do Ciebie
i nie potrafię...
Proszę Cię, jeśli jest to możliwe,
znajdz mnie Panie....

środa, 15 grudnia 2010

Daleko stąd do gwiazd...



Jak daleko musi odejść człowiek, aby zrozumiał, co jest prawdziwym szczęściem, dobrem i radością?

Pan nie mówi: "Idź precz. Ty, który złamałeś moje przykazania. Ty, który sprzedałeś Mnie i mojego Syna za bezcen." To nie jest ten Bóg, którego obraz czasami tworzymy w naszych imaginacjach.
Bóg Ojciec mówi "Powstań i żyj! Czy nie po to umarł i zmartwychwstał mój Syn?"
Powstań ze swojej małości, ze swoich kompleksów. Powstań ze swojego bagna, z tego, czego tak się wstydzisz. Powstań z tego, co trzyma Cię z daleka od szczęścia, od Twojego Ojca.

Czy trzeba tak doświadczyć braku miłości, braku akceptacji, braku zrozumienia, odrzucenia i bezsensowności - po prostu braku Boga, a raczej braku poczucia Jego obecności i jego miłości?

Nie wiem. Być może ktoś nie musi tego doświadczać, ale ja tego potrzebowałam. Musiałam poczuć taką pustkę, "wylać tyle łez", doświadczyć mroku, pustyni. Wielki, długi żal łamie nasze kamienne serca. Pan skruszy każdy zniewolony umysł, jeżeli poczuje choć najmniejszą wolę zmiany- wolę walki o człowieka, o samego siebie. Ale wiadomo- nie stanie się to na pstryknięcie palcami.
Pan prowadzi po właściwych ścieżkach do Siebie. On ma już gotowy plan. Wie gdzie, co i jak. Postawi odpowiednich ludzi, w odpowiednim czasie i miejscu. Zmieni bieg wydarzeń tak, że staną się nieprawdopodobne. Na koniec da się poznać. Wtedy już sam Go rozpoznasz...


"Powstań i żyj chociaż wokół mrok.
Powstań i żyj dobro wielką ma moc.
Powstań i żyj choć upadłeś nie raz."

"Aaa... Jestem beznadziejny..." Fajnie :)
Fantastycznie, bo Bóg kocha mnie w mojej słabości, w mojej niedołężności.

Mówię właśnie o tej prawdzie, że Bóg kocha nas w naszej słabości.
O prawdzie, która mówi, że przed naszym Stworzycielem nie musimy udawać. Nie musimy być jak z obrazka, z filmu czy reklamy - nieskazitelni.
Ale zatrzymajmy się na chwilę..
Czy ty chcesz być kimś, kogo czasami udajesz?
Właśnie takim nieskazitelnym panem z reklamy, bez żadnej wady, bez żadnej plamy, bez żadnego defektu?
To jest ciekawe zjawisko, że chcemy czasem oszukać samego Boga, już nie tylko samych siebie. Z perspektywy- śmieszne. Ale w życiu przestaliśmy na to zwracać uwagę, tłumacząc sobie: "Bo tak trzeba..."
I mamy kolejny paradoks - nasze sumienie to przyjmuje i przestaje nas ruszać.
Jak na co dzień trzeba nam wielu, mocnych i dobitnych argumentów, tak tu... co? Idziemy na łatwiznę?